Ostatni samuraj

Kandydat na nowego szefa Platformy Obywatelskiej, a być może również przyszły premier Jarosław Gowin odwiedził Zakopane. Nie chodziło o wypad rekreacyjny, lecz był to element kampanii wyborczej. Od jednej z góralek dostał ciupagę, co dodało mu pewności siebie i skłoniło do zwierzeń.

Okazuje się, że ulubionym filmem Pana Jarosława jest „Ostatni samuraj” i on sam za takiego się uważa. Czy można tu znaleźć jakieś podobieństwa? Na pewno Jarosław Gowin jest facetem nie mniej przystojnym jak kreowany przez Toma Cruise główny bohater. Redaktorzy Wtyczki przeprowadzili w tym względzie błyskawiczną sondę na losowej próbie kilku kobiet nie związanych z Platformą Obywatelską. Wyniki potwierdziły prawdziwość powyższego twierdzenia.

I na tym podobieństwa chyba się kończą. Bohater filmu zostaje porwany, przechodzi metamorfozę i staje po stronie samurajów. Posła Gowina nikt nie porwał, chociaż przechodzi swego rodzaju metamorfozę. Trudno też nazwać samurajami ewentualnych partnerów z Prawa i Sprawiedliwości, Solidarnej Polski czy PJN-u. Dlatego, jeżeli już, to może być pierwszym samurajem polskiej polityki, a nie ostatnim.

Każdego samuraja obowiązuje honorowy kodeks bushido. Jedną z cech prawdziwego wojownika był obowiązek wierności wobec pana (czyli przełożonego). Nie oznaczało to składania w ofierze własnych przekonań i sumienia. Samuraj winien był dowieść szczerości swych słów, popełniając seppuku, znane w Europie jako harakiri.

Panie Jarosławie! I po co to panu? Niech pan nie idzie tą drogą!

To też Ci się powinno spodobać...