Jak donosi dziennik „Fakt”, poseł PSL Mieczysław Łuczak wpadł na pomysł, aby ci parlamentarzyści, którzy nie załapią się na kolejną kadencję parlamentu i będą mieli trudności ze znalezieniem pracy, otrzymywali po 4 tys. zł zasiłku.
Według niego poselska pensja i dieta to „śmieszne pieniądze”. W sumie pewnie tak, bo przecież podstawowe wynagrodzenie (9892, 30 zł brutto) oraz 12,150 tys., zł na prowadzenie biura to iście głodowe kwoty. Do tego dochodzą różne dodatki funkcyjne i przywileje, ale to i tak nie zmienia tragicznej sytuacji finansowej wybrańców narodu. Nie poprawi jej także 3 – miesięczna odprawa w wysokości ok. 30 tys.
Wniosek nasuwa się sam. Nie warto zajmować się polityką, a już największą głupotą (ze względów finansowych) jest kandydowanie do sejmu. Nauczycielom, pielęgniarkom, górnikom, oraz absolwentom różnego rodzaj szkół i studiów można tylko pozazdrościć.
Ciekawa jest też argumentacja pana posła. Uważa on mianowicie, że „po jednej kadencji to jeszcze poseł znajdzie pracę, ale po dwóch czy trzech kadencjach, kto zatrudni takiego posła?”. Trudno się z tym nie zgodzić. Wyborcy, a więc także i pracodawcy bacznie obserwują pracę posłów. O pośle Łuczaku wielu pewnie się dowiedziało za sprawą jego pomysłu na pozasejmowe życie, ale jak sam przeczuwa „kto zatrudni takiego posła”.
A może tak jeszcze pod koniec urzędowania przeforsować po 4 tys. zasiłku dla wszystkich bezrobotnych? Wtedy kolejna kadencja murowana!