Andrzej Kmicic znany był z hulaszczego trybu życia oraz z tego, że za kołnierz nigdy nie wylewał. W końcu to nasz bohater narodowy. Cóż tego, że fikcyjny? Dla wielu rodaków to prawdziwy, polski pierwowzór prawdziwego macho i bardzo często, nawet bez okazji staramy się go naśladować.
Zwłaszcza, że potomków z domieszką szlacheckiej krwi jest w naszym kraju sporo a tradycja zobowiązuje. Co prawda karety zastąpiły fury i wozy drabiniaste, nie wszyscy także jeżdżą konno, chociaż ilość koni pod maską ma znaczenie.
Wspomniany Kmicic rzadko trzeźwy na konia wsiadał, podobnie jak reszta jego kompanii. Zresztą nikt nigdy tego nie sprawdzał. Za samą próbę zatrzymania konia w galopie można było dostać szablą przez łeb.
Dlatego nie ma się co dziwić Danielowi Olbrychskiemu, który z postacią Kmicica kojarzony jest jednoznacznie i niejeden raz już udowodnił, że postać ta jest bliska jego sercu (np. słynne zdarzenie z szablą w jednej z warszawskich galerii). Tak też jest z zamiłowaniem pana Daniela do koni. Kmicic trzeźwy do konia nigdy nie podchodził, bo koń by go po prostu nie rozpoznał. Podobno historia polskiej kawalerii zna rumaki, które potrafiły rozpoznać po zapachu poszczególne trunki, a nawet ich roczniki. Nie zdarzyło się jednak nigdy w historii, aby polskiemu szlachcicowi zabrano na trzy lata konia z powodu kilku łyków okowity. Prędzej zabrano by mu okowitę.
Pan Daniel według świadków wypił poprzedniego dnia tylko kilka kieliszków wina. Wszystko wskazuje jednak na to, że jak zwykle były to wina Tuska.