Bez względu na udzielone odpowiedzi na pytania referendalne, frekwencja pokazała w jak głębokim i serdecznym poważaniu mamy to wszystko. Nie mniej jasno z tego wynika, że nadal chcemy, aby posłów i senatorów wybierał za nas jakiś prezes, czy przewodniczący. Oni bowiem w dalszym ciągu będą układać swoje listy, na które my pójdziemy głosować. Oddamy głos na jakiegoś kolesia, a wejdzie koleś z pierwszego miejsca na liście. Ale przecież pokazaliśmy, że tego właśnie chcemy. Nie interesują nas konkretni kandydaci, tylko najwierniejsi synowie i córy swoich partii. W końcu jak się człowiek przez tyle lat do czegoś przyzwyczaił, to po co zmieniać?
Chcemy także w dalszym ciągu łożyć forsę na poszczególne partię, aby mogły za nasze pieniądze pluć na siebie przy każdej okazji. Przynajmniej chociaż w taki sposób spłacą swój dług wobec społeczeństwa. Jak im będzie brakowało kasy, to zawsze mogą podjąć w sejmie uchwałę podwyższającą uposażenie wybrańców narodu. Jest to przecież, jakby nie patrzeć, jedna z najmniejszych w Polsce, elitarnych grup zawodowych.
Po trzecie w końcu olaliśmy odwieczny problem kto ma rację: podatnik czy urząd? Można było tak zrobić, bo się samo rozwiązało i to na naszą korzyść. Zresztą, jak się spełnią prezydenckie obietnice, kwota wolna od podatku może być taka…że przy obecnych najniższych pensjach połowa społeczeństwa nie będzie płaciła podatku w ogóle.
Czyli w sumie ogólnie będzie tak jak chciała większość, tylko po cholerę poszło na to wszystko sto baniek?