Samoocena

Bez nazwy-3Nowatorską metodę oceny pracy urzędników państwowych wprowadziła ostatnio była pani premier Beata Szydło. Żaden z nich nie mógł czuć się zbyt pewnie na swoim stanowisku, bo podlegał ciągłemu (comiesięcznemu) rozliczeniu z osiąganych rezultatów. Ci najlepsi otrzymali specjalne, wysokie nagrody. Jako dodatek do mizernej pensji.

Kryteria oceny nie były powszechnie znane i o to chodzi, żeby nie sądzono, że ktoś robił coś specjalnie dla finansowych profitów. Generalnie wszyscy zainteresowani otrzymywali zbliżone kwoty. Nikogo to nie powinno dziwić, bo tworzyli przecież jedną drużynę, więc każdy pracował tak samo.

Jak argumentowała pani premier (tym razem na życzenie pokazując pazurki, zamiast broszki) te pieniądze im się należały, bo harowali ciężko i uczciwie. Oczywiście ci, którzy te nagrody dostali. Można z tego wysnuć logiczny wniosek, że kto nie pracował ciężko i uczciwie, takiej nagrody nie dostał. Musiała mu wystarczyć goła pensja. I słusznie, bo każdemu pensja się należy jak przysłowiowa zupa psu, za to tylko, że podejdzie do miski. Nie każdemu jednak się chce, ale jak już podejdzie, to trudno go od nie oderwać. A czasami może nawet pogryźć.

Zupełnie prekursorskim, innowacyjnym i odkrywczym pomysłem jest przyznanie sobie samej nagrody przez panią premier. W końcu ona sama najlepiej wie, jak ciężko pracowała i swoją pracę potrafi obiektywnie wycenić.

Te rozwiązania powinny obowiązywać powszechnie. Każdy pracownik, jeżeli oczywiście pracował ciężko i uczciwie, informuje pracodawcę o przyznaniu sobie nagrody. Wysokość nagrody według własnego uznania. Im ktoś uważa się za lepszego, tym większa. W ten sposób każdy pracodawca będzie wiedział, kogo ewentualnie zwolnić i nikt nie będzie na ten temat dyskutował. To już nawet nie jest dobra, to jest najlepsza zmiana.

To też Ci się powinno spodobać...