Ja i mój Liverpool

Chłopcy kopiący piłkę mają marzenia. Jedni pragną grać dla ulubionego klubu, inni dla reprezentacji narodowej. Byliśmy jednymi z wielu dzieciaków na całym świecie, pragnących grać w piłkę na wielkich stadionach! Ja i moi kumple z klasy, w większości pokochaliśmy Liverpool FC. Na szkolny plac wybiegały wielkie ówczesne nazwiska: mój przyjaciel z ławki Jimmi Case, za nim Kevin Keegan, Emlyn Hughes, ja, John Toshack, a w bramce oczywiście stał „Gruby”-Ray Clemence. A wszyscy jak jeden marzyliśmy o zagraniu dla naszego… Jezioraka Iława!

 

Nazywam się Toshack, John Toshack. Tak na początku lat siedemdziesiątych minionego wieku, przedstawiałem się. W stylu Bonda –  Jamesa Bonda. Szczególnie gdy zbieraliśmy się przed podwórkowym meczem, bo bondowski anons był na czasie. Ksywka przylgnęła do mnie po wielkim przełomowym wydarzeniu: w rodzinnym mieszkaniu pojawił się telewizor! Szał! Miał kilkadziesiąt kanałów, na których nieustannie padał śnieg- nawet latem, oraz jeden- pełen obrazów i dźwięków. Ojciec ustawił odbiornik na honorowym miejscu, naprzeciwko tapczana. Nowy nabytek był dziewczyną, miał wygrawerowane imię Tosca. Później, na lekcjach wychowania muzycznego u pani Ewy Wojnickiej dowiedziałem się, że nasza Tosca ma starszą siostrę i że jest to opera. Czyli też dziewczyna. Fatalnie, bo w roku 1971 i jeszcze przez kilka sezonów dziewczyny nas nie interesowały. Opera też nie. Chociaż pani Ewa śpiewała pięknym altem i miała psa o wybitnie męskim imieniu Bemol. Nas,  oznacza mnie i kolegów z podwórka i szkolnej klasy. Łączyła nas piłka. Ale i ta okazała się kobietą! Odkrycie zszokowało cały światek piłkarski zbliżony do szkoły „Zielonej”, czyli oficjalnie SP 2 w Iławie. Szczęśliwie, ulgę przyniosła zbawienna wieść, że anglojęzyczne określenie przedmiotu naszego uwielbienia brzmi bardziej enigmatycznie. Jednak chcąc nie chcąc, nabraliśmy większego szacunku do rodzaju żeńskiego. Później owszem, dziewczęta wywracały życie do góry nogami i nie mam tu na myśli efektownego strzału z przewrotki.  

     Dla dziesięcio, jedenastolatków w latach 70-tych minionego wieku pierwszy ekran w domu był nie lada wydarzeniem. Czarno-biały odbiornik przedstawił mnie lidze angielskiej. Lub odwrotnie… Podobna inicjacja spotkała pozostałych chłopaków z drużyny. Tuż po pojawieniu się telewizji w domu, wybuchało uczucie do futbolu, głównie w wyspiarskim wydaniu. Niespodzianie wieczorny dziennik telewizyjny stał się ulubioną pozycją w całodniowej ofercie programu pierwszego i jedynego w telewizji polskiej. Przyczyna usprawiedliwiała zapał: wiadomości sportowe, a w nich migawki z meczów ligi angielskiej! W sobotnie i niedzielne wieczory była szansa zobaczyć wyczyny asów wyspiarskich boisk.  

      W poniedziałek, już przed lekcjami, a później na każdej przerwie dzieliliśmy się wrażeniami, jednocześnie kopiąc piłkę tenisową na niewielkim zagrodzonym placu obok budynku szkolnego. Za to po lekcjach wyciągaliśmy właściwych rozmiarów futbolówkę i jeśli nie było miejsca na szkolnym boisku, to pędziliśmy na drugą stronę ulicy, gdzie przy szpitalu był duży plac. Za słupki służyły tornistry i torby. Rozmiar bramki każdy z nas miał w wyobraźni, co prowadziło do częstych sporów, szczególnie gdy piłka trafiała (albo nie) pod wyimaginowaną poprzeczkę. 

Fragment książki Roberta Milorda Kowalskiego „ Ja i Liverpool”

To też Ci się powinno spodobać...