BŁĘDY I WYPACZENIA

Krzysztof Łęcki

………………………………………………………………………………….

Kiedyś, w czasach Schyłkowego Systemu (Totalitarnego), żyliśmy Ironią i Aluzją. I specjalnym rodzajem poczucia humoru, jeśli dowcipem to tak wyszukanym, by zdołał uniknąć gryzącej krytyki myszy (na ulicy Mysiej siedzibę miał wszechwładny, gdy idzie o słowo, urząd cenzury).

Dzisiaj, w Epoce (Demokratycznej) Walki Wręcz tamte czasy wydawać się muszą okresem niebywałego wręcz wyrafinowania. Współcześnie króluje wszak Dęta Łopatologia i Dowcip Płaski jak Placek. Codziennie, i zewsząd wali się słowem jak obuchem i dla pewności powtarza tysiąc razy. Wreszcie, cóż dziwnego, przekaz trzeba dostosować do specjalnego typu odbiorców, ludzi którzy najpierw nauczyli się tylko czytać, a dopiero potem przerabiali ćwiczenia z przedmiotu – „czytanie ze zrozumieniem”. Jak tylko się rozejrzeć – nie wszyscy skończyli kurs z sukcesem. Może zresztą zastrzeżenie to wydać się stanowczo zbyt optymistyczne – nie tyle „nie wszyscy skończyli kurs z sukcesem”, co raczej z sukcesem zakończyła kurs „czytania ze zrozumieniem” zdecydowana mniejszość. Tak oto rozlała się po kraju Dysleksja na Opak. Na Opak, czyli taka, która nie diagnozuje problemów z poprawnym pisaniem, ale trudności z czytaniem, które nie powinno wszak obywać się bez rozumienia, o cóż takiego w tekście chodzi. Nie zapominajmy zresztą o dysleksji w sensie podstawowym. Nie pozwalają na to ani urzędujący prezydent Rzeczpospolitej, ani czołowi publicyści, wyspecjalizowani w czynieniu cnoty z niecnoty.

No właśnie… Być może film Toma Hoopera „Jak zostać królem” z Colinem Firthem i Geoffreyem Rushem dowartościuje wrażliwych jąkałów, którzy królami pewnie nie zostaną, ale ich jąkanie i zmaganie się z nim będzie na towarzyskim topie. Ale problemy z ortografią prezydenta Bronisława Komorowskiego to zupełnie inna sprawa. Inna, a nawet zupełnie inna, choć publicysta  Jacek Żakowski usiłuje przekonać że taka sama, że prezydent Komorowski popełniając w prostym zdaniu błędy ortograficzne dowartościowuje tym samym dyslektyków. Przypomnijmy, prezydent Rzeczpospolitej nie w prywatnych, niedbale robionych notatkach, ale w oficjalnym wpisie do księgi kondolencyjnej, zrobił parę byków. Prezydent Komorowski nie jest bohaterem filmu o jąkającym się kandydacie na króla. Prezydent Komorowski jest, proszę wybaczyć pewną dozę nieznośnego patosu, reprezentantem naszego kraju, narodu, społeczeństwa. I właśnie jako nasz reprezentant miał prawo w księdze kondolencyjnej wpisać, że jednoczy się w imieniu całej Polski z narodem Japonii w bólu i nadziei na pokonanie skutków katastrofy. I to właśnie wpisał – niestety, z ortograficznymi błędami – Prezydent Rzeczpospolitej, powtarzam: reprezentant naszego kraju, a nie jakiś tam gajowy Marucha, a tak właśnie Komorowskiego żartobliwie niekiedy się określało.

Czy prezydent Komorowski zwalczy dyslekcję, którą u niego w ekspresowym tempie zdiagnozowano? Jestem przekonany, że mu się wreszcie uda, przekonany dokładnie  w tym samy stopniu, w jakim wierzę, że redaktor Żakowski nauczy się pisać ze zrozumieniem. Ze zrozumieniem nie tylko dyslektyków i politycznych daltonistów ale także całej reszty. No właśnie, co z tą resztą – chciałoby się zapytać. Otóż z całą resztą Polaków nie jest niestety lepiej,  niż z dyslektykami i politycznymi daltonistami.

Ponoć specyfiką krajów Afryki miało być to, że każde plemię tworzy swoją partię. Dzisiaj w Polsce każda partia tworzy swoje plemię – każde ma swoje rytuały, zwane kongresami, konwentami partyjnymi, każde swoje symbole, kody i znaki rozpoznawcze. Każde kultywuje swoje własne, specyficzne poczucie humoru i ma swoich medialnych szamanów. Co nie powinno dziwić – każde z tych plemion ma także swój odrębny język. Komunikowanie się przy jego pomocy z innym plemieniem jest niemile widziane, a czasem po prostu niemożliwe. Ot, przykład. Mój przyjaciel zamieścił na Facebooku taki wpis: „Nie doceniałem dotychczas, że żyjemy w cudownym kraju, w którym młodzi ludzie mają pracę i nie istnieje problem śmieciowych umów, seniorzy mają emeryturę, która wystarcza na lekarstwa i prezenty dla wnuków; w kraju, w którym istnieje dobre i mądre prawo bez dziur. Jedynym problemem jest tylko krzyż, który nie pozwala dziesiątkom milionów ludzi spokojnie spać. Jak dobrze, że są politycy i etyczka, którzy mogą się zająć rozwiązaniem tej ostatniej niedogodności…”. I co? I pod tekstem pojawiło się wiele wpisów solidaryzujących się z wyrażoną przez autora troską, czy aby nie żyjemy w państwie wyznaniowym – bo tak właśnie znajomi z fejsbuka przeczytali sens przytoczonej wyżej  zaczepki.  Gdyby za fejsbukowe teksty płacono, mój przyjaciel mógłby odwołać się do formuły Janusza Głowackiego, który najpierw podzielił swoich czytelników na tych, którzy nie go nie zrozumieli, ale się z nim zgadzają, tych, którzy go nie zrozumieli, ale się z nim nie zgadzają, dalej tych, którzy go zrozumieli, i się z nim zgadzają bądź (to inna grupa) nie zgadzają, wreszcie tych, którzy w trakcie komentowania jego tekstów w ogóle zapomnieli, o co im samym szło. Głowacki podobne nieporozumienia z odbiorcami skomentował, jak następuje: „Zrobienie kariery w oparciu o czytelników, którzy mnie cenią, gdyż wszystko co piszę, zrozumieli odwrotnie, wydaje mi się propozycja świeżą i zbyt kuszącą, abym z niej łatwo zrezygnował”. No tak, ale Głowackiemu było łatwiej (i trudniej – rzecz jasna) – pisał w Epoce Schyłkowego Systemu, królowały wtedy Ironia i Aluzja.