Kabaret Limo – jesteśmy zarąbiście zgrani…

Debiutowali w 1999 roku, jako szkolny kabaret, w auli VIII LO w Gdańsku. Są laureatami głównych nagród na najważniejszych przeglądach i konkursach kabaretowych w Polsce. Szerokiej publiczności dali się poznać między innymi jako wspaniali kreatorzy scenicznych postaci Lesia, Blachy i Mariolki.

Aktualny skład tworzą: Ewa Błachnio, Wojciech Tremiszewski, Szymon Jachimek oraz Marcin Kulwikowski i Abelard Giza (współzałożyciele kabaretu). Właśnie z Abelardem, który jest autorem większości tekstów zespołu, rozmawiam o kabaretowym życiu, satyrycznych pomysłach oraz artystycznych fascynacjach.

………………………………………………………

Grypsujesz?

Ha, ha, ha…

 Pytam, dlatego że w programie zatytułowanym „Dzielnia” jesteście bardzo przekonywający, skąd taka znajomość tematu?

Sam się zdziwiłem, ale to chyba dobrze. Ten program ma już trzy lata i rolę Leszka na samym początku grał mój przyjaciel Marcin Kulwikowski, który potem wyjechał do Portugalii i ja go zastąpiłem. Pamiętam, jak po występie na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku podeszło do mnie dwóch dresiarzy i zapytali: „ty grasz tego Leszka?”. Ja trochę speszony mówię, że to ja, a oni: „no to stary… piątka”. Jak mi przybijali, to wyczułem w ręku jakieś zawiniątko. Patrzę, a to 10 złotych – „masz, wypij za nasze zdrowie”. Nie miałem wyjścia. Ale skoro wzbudziło to uznanie u nich, to znaczy… że daję radę.
Jak wpadliście na pomysł właśnie takiego programu poświęconego tym problemom i temu środowisku?

Mieliśmy taki program „Miasteczko”. Zagraliśmy go na PACE i innych festiwalach kabaretowych w Polsce. Program podobał się branży oraz jurorom, dostaliśmy sporo nagród i można powiedzieć: spełniliśmy się festiwalowo. Była to forma bardziej teatralna, na małe sale, nie na duże festynowe sceny. Powiedzieliśmy sobie, że teraz warto zrobić coś bardziej wesołego, śmiesznego, co bawi zarówno publiczność, jak i nas. Akurat trafił się RYJEK (Rybnicka Jesień Kabaretowa), na której jedną z kategorii konkursowych był „jazz na żywo”. Ponieważ dresiarze często używają tego słowa: „ale jazz”, postanowiliśmy zrobić o tym skecz, potem doszedł jeszcze jeden, aż w końcu uznaliśmy, że to dobry pomysł na cały program.

 

To jest chyba odwieczny problem, że kabarety jadące na przegląd muszą czasami wybierać, czy robić program pod jury, czy pod publikę?

My mieliśmy to szczęście, mówię to bez żadnego ściemniania, że robiliśmy i robimy program zawsze pod siebie. Jako kabaret myślimy bardzo podobnie. Większość tekstów piszę ja, ale w trakcie prób jest praca zespołowa. W różnych okresach mieliśmy różne inspiracje, lecz zawsze jest to nasz punkt widzenia spraw, które omawiamy na scenie.

Czy pisząc skecz lub monolog, masz to wyczucie, że będzie on dobrze kupiony przez publiczność, czy jest to raczej taka „rybka”, którą modyfikujesz w trakcie grania?

Ja mam duży dystans do tego co robię i piszę. Jestem pierwszą osobą, która kreśli, zmienia, wywala. Po pierwszym graniu wymieniłbym pół programu. Trzeba ciąć, skracać, aby było jak najmniej zbędnych słów. Nienawidzę zbyt długich rzeczy i staram się to wszystko minimalizować.

Mamy już pewne doświadczenie – w końcu jedenaście lat na scenie – i to nam procentuje. Czujemy, że dany gag będzie śmieszny. Ale zdarza się czasami tak, że przychodzę z tekstem i uważam, że ten fragment będzie super. Wszyscy zaśmiewają się na próbach, a potem to gramy… i jest cisza.

Na różnych przeglądach i konkursach bardzo często jest tak, że kabarety otrzymują sceniczne zadania do wykonania, np. skeczów na określony temat. Czy to nie jest zamknięcie na własne pomysły i tematy?

Te tematy są inne na różnych przeglądach. Poza tym każdy kabaret robi to na swój sposób, więc ujęcie tematu jest zawsze oryginalne. Dzięki takiemu przeglądowi my mamy nasz program „Dzielnia”, gdzie stworzyliśmy „dresiarzy”. Kiedyś jednym z haseł na RYJKU był „skecz sfilmowany” i tam powstał nasz pierwszy filmik. To jest także bardzo ciekawe dla widza, kiedy ogląda kilka numerów na ten sam temat i każdy występ jest inny.

Czy na scenie macie duży margines na improwizację?

Staramy się mieć jak największy. Szczególnie teraz idziemy w tym kierunku. Jest kilka grup w naszym kraju, które się w tym specjalizują. Powoduje to, że każdy spektakl, każdy występ jest inny.

Dla nas jest to także fajne, bo to swego rodzaju orzeźwienie. Mamy taki swój skecz: z kuzynem. I ten kuzyn za każdym razem jest inny i inaczej się z nim gada. Kiedy gra się dużo imprez w krótkim czasie, a tak czasami się zdarza, to element improwizacji wprowadza świeżość. Ludzie też to widzą i zabawa jest wtedy fajniejsza. Jest to też pewien test sprawdzający nasz refleks i intelekt.

Słyszałem, że piszesz również scenariusze do krótkich filmów, które cieszą się dużą popularnością w internecie.

Wspólnie z Limem i Grupą Impact zajmujemy się taką chałupniczą produkcją filmową. To znaczy od napisania scenariusza, poprzez zdjęcia, montaż, efekty specjalne i grafikę komputerową, tworzymy małe formy filmowe. Nasz najbardziej popularny filmik „Kabaret Limo – parodia zwiastuna filmowego” ma już ponad dwa miliony ściągnięć na You Tube.

Czy zdarzały Wam się już takie sytuacje, że mieliście siebie zwyczajnie dosyć?

Artystycznie idziemy w jednym kierunku. Oprócz tego każdy z nas robi dodatkowo coś innego indywidualnie. Wojtek (Tremiszewski) ma swój teatr improwizacji „W Gorącej Wodzie Kompani”. Szymon (Jachimek) pisze felietony. Ewa (Błachnio) gra w moim spektaklu teatralnym. Ja zajmuję się stand up-em. Szukamy takich dróżek obok, aby czuć się bardziej spełnionymi. Nie chcemy się zapętlać w swoich kabaretowych rolach. Robimy dużo różnych rzeczy, żeby się wyluzować i odetchnąć. Jesteśmy przyjaciółmi. To nie jest boys band, który się gdzieś tam skrzyknął. Jesteśmy zarąbiście zgrani… i oby tak dalej.

Dziękuję za rozmowę i tego właśnie Wam w dalszej karierze najbardziej życzę.

 

…………………………………………………………………………………………………

Andrzej Zbigniew Brzozowski

(przedruk z miesięcznika Nowe Życie Olsztyna, zdj. Michał Giorew)