zawsze udaje nam się rozbawić publiczność

Liquidmime to artystyczna firma rodzinna. Jak doszło do jej założenia i co spowodowało, że jesteście razem w Polsce?

Poznaliśmy się w School For Mime Theatre w Ohio. Jim był tam stałym bywalcem, ja dostałam stypendium do tej szkoły mimów i mimo że nigdy nie ciągnęło mnie do Stanów, postanowiłam skorzystać z zaproszenia. Po paru dniach wspólnej pracy czuliśmy, że będzie z tego coś więcej… Ślub odbył się już osiem tygodni później. Po trzech latach mieszkania i tworzenia w USA, zmęczeni tym krajem, wróciliśmy do korzeni – moich, bo jestem wrocławianką, a także Jima, bo jest czystej krwi Słowianinem!

Czy w Stanach Zjednoczonych również zajmowaliście się kabaretem?

Zawsze to, co tworzyliśmy, było dosyć unikalną mieszanką form i stylów. W Stanach nazywaliśmy to zazwyczaj clowningiem, ale nie była to do końca trafna nazwa, bo ludzie mieli utarte wyobrażenie o tym, czym jest clown (niekoniecznie nam odpowiadające). Nie jesteśmy też tylko mimami, ale nie ukrywamy, że pantomima to nasza baza. Po przyjeździe do Polski szukaliśmy odpowiedniej dla siebie przestrzeni i znaleźliśmy się w środowisku kabaretowym. Nie jesteśmy klasycznym kabaretem, choć tu się dobrze czujemy i jesteśmy dobrze przyjmowani.

Pantomima jest uniwersalnym środkiem przekazu, ale jednocześnie musi być bardzo dopracowana, aby trafić do widza. Czy jest tu miejsce na jakąkolwiek improwizację?

W każdej formie występu na żywo jest miejsce na improwizację. My staramy się zostawić dużo miejsca na zabawę w trakcie spektaklu i lubimy też brać to, co dają nam „Clown Gods”. Wiele z naszych ruchowych gagów powstało właśnie z problemów, jakie zaistniały podczas występów. I my takie „prezenty” zachowujemy na stałe. Nie jesteśmy też czystymi mimami. Szczerze mówiąc, radykałowie w sztuce pantomimy kłócą się o to, by nie było tam miejsca na improwizację, dlatego jesteśmy czarnymi owcami w tym środowisku. My uważamy, że wszystko może stracić swoją świeżość i duszę, kiedy jest odtwarzane zbyt mechanicznie.

W tym roku wystąpiliście w opolskim kabaretonie. Czy taka duża scena pokazuje wszystkie Wasze możliwości, gdzie obok ruchu i gestu jest ważna także mimika?
Rzeczywiście, nie wszystkie nasze skecze nadają się do amfiteatru, ale sceny z dużym ruchem sprawdzają się dobrze. Jako mimowie jesteśmy nauczeni „wysyłania” ruchu i myślenia ciałem. Na początku wieku był we Francji mim Etienne Decroux, grał on z twarzą zasłoniętą kapturem, bo uważał, że jego ciało może wyrazić wszystko. My staramy się o tym pamiętać, ale oprócz tego często też podchodzimy do widzów, na przykład wyciągając akcję na widownię.

Używacie rekwizytów, zastawek, ważna jest też gra świateł i podkład dźwiękowy. W związku z tym Wasz występ nie jest chyba możliwy w każdych warunkach?

Każdy występ jest wyjątkowy i do każdego staramy się podejść z pytaniami: co jest tutaj dostępne, co jest możliwe, co byłoby zabawne. W Iławie (PAKA z Jezioraka) na przykład zagraliśmy inny program niż zamierzaliśmy. Szykowaliśmy się na występ w amfiteatrze przy dziennym świetle, a okazało się, że spektakl będzie we wnętrzu i z oświetleniem. To pozwoliło nam zagrać materiał, którego nie pokazalibyśmy w plenerze. Czasami wykorzystujemy jakieś nietypowe elementy w przestrzeni. Graliśmy w wielu różnych miejscach i zawsze udało nam się rozbawić publiczność.

Co takiego jest w pantomimie, że postanowiliście uprawiać właśnie ten rodzaj sztuki?

Jim: Zacząłem uprawiać pantomimę w wieku piętnastu lat. Bardzo szybko urosłem i miałem kłopoty w odnalezieniu się w moim nowym, długim, pająkowatym ciele. Byłem też bardzo nieśmiały na tym etapie życia. Żadnej odwagi. I któregoś dnia kolega namówił mnie na warsztaty pantomimy. Akurat przyjechał nauczyciel, który odwiedzał naszą szkołę co roku ze swoimi warsztatami. Pantomima dała mi kontrolę nad ciałem i odwagę! Nabrałem ciekawości, eksperymentowałem, co jeszcze mogę zrobić z moim ciałem, jak daleko je rozciągnąć. W autobusie w drodze do szkoły wgapiałem się we własne odbicie w szybie i ćwiczyłem poruszanie każdą brwią osobno. Pantomima zainspirowała mnie do tego, by studiować dodatkowo taniec, aktorstwo, potem naukę o światłach na scenie, podróżowanie. Odkryłem też, że jestem autorem, że mam coś do powiedzenia i że mogę to w pantomimie powiedzieć.
Anka: Ja z kolei, zanim odkryłam pantomimę, już zdążyłam pokochać scenę, gdy mój tato zaprowadził mnie, dziesięciolatkę, do studia baletowego. Godziny ćwiczeń, próby na scenie, przekraczanie własnych ograniczeń w ciele – to wszystko mnie fascynowało. Ale brakowało mi w tańcu treści, emocji, postaci, tematu i aktorstwa. Gdy zetknęłam się z pantomimą, wiedziałam, że to jest to! Połączenie teatru z ruchem. Przez kilka lat tworzyłam mimodramy w świetnym zespole, jeździliśmy na festiwale pantomimy. Teraz wciąż poznaję nowe formy, improwizację, contact improvisation, klaunadę etc. Ale pantomima zawsze będzie dla mnie wyjątkowa, w końcu dzięki niej poznałam Jima i dzięki niej powstał LIQUIDMIME.

Dziękuję za rozmowę.

……………………………………….

Andrzej Zb. Brzozowski
(przedruk z miesięcznika Nowe Życie Olsztyna)