Dla wszystkich przeciwników prezydentury Andrzeja Dudy pojawił się nikły cień szansy.
Nie chodzi bynajmniej o żaden impeachment (bo i nie ma do tego żadnego powodu), ale o dobrowolną, indywidualną i osobistą rezygnację z piastowanego urzędu.
W jednym z ostatnich wywiadów przed objęciem prezydentury, prezydent elekt przypomniał zobowiązanie z kampanii wyborczej: ustąpię z urzędu, jeśli w pierwszym roku prezydentury nie złożę dwóch zasadniczych dla mnie projektów – dotyczących obniżenia wieku emerytalnego i podniesienia kwoty wolnej od podatku.
Radość może być jednak przedwczesna. Złożenie a wdrożenie takich projektów w życie, to dwie różne sprawy. Zwłaszcza, że musi je zatwierdzić sejm. Można wiec to rozpatrywać w kategoriach dowcipu. Przynajmniej do kolejnych wyborów.
Przesłanie więc jest bardzo proste. Trzeba wybrać taki sejm, który będzie stał murem za nowym prezydentem. Przed kandydatami na posłów i senatorów bardzo łatwe zadanie. Należy powtórzyć wszystkie wyborcze obietnice nowego prezydenta. Żeby się tylko później nie okazało, że jest to przysłowiowe walenie głową w mur, kiedy wszyscy kandydaci w kampanii parlamentarnej będą mówić to samo. Ale w sumie…jesteśmy do tego chyba wszyscy przyzwyczajeni.