Ostatnio coraz częściej słyszymy głosy domagające się dymisji zarówno premiera jak i poszczególnych ministrów. Temat nie jest nowy, bo pierwsze wzmianki o dymisjach dało się słyszeć zaraz po wyborach.
Ze społecznego punktu widzenia, dymisje są najtańszym sposobem na pozbycie się politycznej konkurencji, jeżeli oczywiście są skuteczne. Z tym jednak bywa różnie. Wskazani do dymisji najczęściej zachowują stołki i wszystko wraca do normy. Z bardzo prostej przyczyny. Gdyby nawet rządzący dla świętego spokoju zgodzili się na nie, to przy tej ilości propozycji dymisji, nie miałby kto rządzić. Poza tym poprzez dymisje nie da się przejąć władzy.
Żeby jednak ta zabawa (ku uciesze rządzących i opozycji) trwała nadal, mamy propozycję, aby poszczególni ministrowie regularnie (lecz na przemian) podawali się sami do dymisji. Powodów na pewno nie zabraknie. Nikt już nie będzie mówił, że nasi politycy nie mają honoru i będzie można ich stawiać za wzór. Ten minister, który poda się do dymisji największą ilość razy w określonym czasie np. miesiącu lub kwartale, powinien otrzymać nagrodę. Dymisje prezydenta i premiera liczą się podwójnie.
Pozytywnym skutkiem ubocznym tej propozycji, byłby fakt obecności na sejmowej sali w czasie głosowania (czyli w pracy) wszystkich posłów obecnej kadencji. Można by to wykorzystać i w końcu coś sensownego uchwalić.