Tytuły szlacheckie były nadawane przez władcę danego państwa i łączyły się pewnymi przywilejami, często na zasadzie dziedziczenia. Był to swoisty wyraz wdzięczności monarchy za działalność na rzecz państwa lub samego panującego.
W Europie jest jeszcze kilka rodzin, w których żyłach płynie błękitna krew, ale ich przedstawiciele nie mają zbyt dużego wpływu na gospodarkę i politykę, pełniąc już raczej funkcje reprezentacyjne. Od rządzenia i polityki są parlamenty i rządy.
Nie wiadomo jak jest w innych krajach, ale w naszym kraju nadużywa się tytułomanii, co momentami może być dość komiczne. I tak, do osób, które już dawno nie pełnią swoich funkcji używa się zwrotów: panie prezydencie, premierze, ministrze, pośle itd., jakby to były jakieś dożywotnie tytuły.
Podczas konwencji wyborczej PiS, prowadzący imprezę zwracał się do kandydata tej partii, Andrzeja Dudy…panie prezydencie. A więc wystarczy tylko kandydować! Teraz można zrozumieć, dlaczego jest tylu kandydatów. Wynik wynikiem, a tytuł pozostaje do końca życia. I tak oto do prezydenta Lecha Wałęsy, Aleksandra Kwaśniewskiego czy Bronisława Komorowskiego, już niedługo może dołączyć między innymi…prezydent Janusz Korwin-Mikke, Paweł Kukiz, Waldemar Deska (współzałożyciel zespołu Daab, zapowiedział, że będzie kandydował w wyborach prezydenckich z poparciem Partii Libertariańskiej) oraz pani prezydent Magdalena Ogórek i pani prezydent Anna Grodzka.
A gdyby tak przenieść te zwyczaje na inne dziedziny życia? Na przykład w sporcie, za sam udział w zawodach do każdego zawodnika należałoby mówić…mistrzu!