Stan wskazujący na spożycie, może być oczywiście różny w zależności od stopnia spożycia. W najbardziej skrajnych przypadkach mówimy wtedy o kimś, że jest nawalony, narąbany, nabzdryngolony, na bani, urżnięty, czy po prostu pijany.
A jak określić kogoś, kto się nie przewraca, nie rozrabia, ale się wyczuwa, że jest po kilku drinkach lub kieliszkach? Od jakiegoś czasu modne było określenie takiej sytuacji, jako syndromu choroby filipińskiej. Ale taka choroba nie może przecież trwać wiecznie, zwłaszcza u jednej osoby, chociaż często bywa zakaźna. Poza tym choroba filipińska jest nam obca kulturowo, bardziej jednak w nazwie, niż jej objawy.
Dlatego o wiele lepszym lingwistycznie rozwiązaniem (pojawiającym się ostatnio w mediach) jest nazwanie takiego stanu rzeczy „gorszym dniem” lub „zmęczeniem”. Najgorszą sytuacją jest w tym przypadku coraz większe „zmęczenie” w czasie „gorszego dnia”.
Osoby „zmęczone” powinny więc unikać okazji do okazywania swojego „zmęczenia”, zwłaszcza publicznie lub na wizji. Jego poziom można bowiem zmierzyć odpowiednim urządzeniem, które pokaże wynik, co prawda nie w procentach, ale na pewno w promilach. Wzrok i powonienie może być przecież zawodne.