Niestety, pomimo wysiłku władz i całego społeczeństwa wybory lokalnych urzędników w Korei Północnej nie zakończyły się 100% frekwencją. Zabrakło 0,3%. Ale to i tak dobry wynik, jakim nie może pochwalić się chyba żadne państwo na świecie. Nawet w dawnych europejskich krajach komunistycznych, włącznie ze Związkiem Radzieckim, taki rezultat pozostawał tylko w sferze marzeń. Chociaż czasami było blisko.
Do wzięcia udziału w wyborach Koreańczycy zachęcani są wysokimi karami pozbawienia wolności, stąd wynika zapewne ich niebywały entuzjazm przy tego rodzaju aktach obywatelskiej aktywności. Nie chodzi tu o samo głosowanie, które jest przecież tylko formalnością, ale także o to, że jest to sposób na policzenie mieszkańców. Tak się oszczędza państwowe pieniądze. Zamiast powszechnego spisu, tysięcy urzędników opłacanych z budżetu, najprostsza metoda. Wrzucam kartkę do głosowanie, to znaczy, że istnieję.
Z głosowania zwolnieni są chorzy, osoby przebywające za granicą i marynarze. Za to można (należy) głosować już od 17 roku życia. Przynajmniej każdy Koreańczyk wie, że jeżeli głosuje to znaczy, że jeszcze żyje!
Być może dlatego, jak donosi północnokoreańska telewizja „obywatele głosowali z nadzwyczajnym entuzjazmem”. U nas nie do pomyślenia.