Całą światową prasę obiegła informacja, jakoby świeżo upieczony polski mistrz świata w rzucie młotem Paweł Fajdek, zgubił w taksówce swój złoty medal, lub co gorsza miał nim zapłacić za kurs. Jeżeli chodzi o to drugie, to byłby na pewno gest godny mistrza. Do tego oczywiste insynuacje, że w takiej sytuacji musiał być pijany.
Idźmy dalej tym tropem. Żeby się tak momentalnie ufafrać, to trzeba mieć gorzałę ze sobą. Jeśli miał, to z jakiego powodu? Wiedział, że wygra? I jak to wniósł na stadion i do szatni?
Pachnie kolejną komisją. Poza tym, przy posturze naszego mistrza, to jedna flaszka absolutnie nie wystarczy.
Jest jeszcze druga strona medalu. Jeżeli ktoś miał okazję spróbować chińskiej wódki (a niektórzy członkowie redakcji Wtyczki mieli taką okazję) to wie, że zwykłemu śmiertelnikowi trudno zostać jej fanem. Pachnie acetonem i ma ponad 50% mocy.
Co do ewentualnej zapłaty medalem za kurs, można to złożyć na karb nieznajomości chińskiego języka. Nie wiadomo bowiem w jakiej walucie nasi sportowcy mieli wypłacone diety. Ale w jakiej by nie mieli, na pewno przeliczali to wszystko na złotówki. Chiński taksówkarz też zapewne wiedział kogo wiezie. I może się nauczył po polsku kilku słów i tak mu wyszło, że „jeden złoty” za kurs, to będzie akurat w sam raz.
A poza tym, kto mistrzowi zabroni? Jego medal i może go zostawiać, gdzie chce!