Posiadanie w Polsce narkotyków takich jak marihuana jest karalne. Palenie niekoniecznie. Dlatego coraz więcej znanych powszechnie obywateli przyznaje się do popalania (kiedyś, lub obecnie) popularnej „trawki”. Czynią to także politycy.
Stąd nasza propozycja, aby wszyscy posłowie i eurodeputowani określili swoje preferencje w tej kwestii. Można nawet zamiast kolejnych komisji śledczych (bo te kosztują), powołać do życia dwa nowe (darmowe) kluby poselskie. Dla palących marihuanę i niepalących.
Może to by ich zbliżyło, bo jaranie nie jest przecież tak do końca związane ze światopoglądem i przynależnością polityczną.
A swoją drogą, jak się mają te wszystkie odważne deklaracje do kwestii wejścia w posiadanie działki ziela. Przecież te kilka gramów na tzw. użytek własny, nie zostało znalezione na ulicy, tylko kupione u dilera. Można w związku z tym postawić parę pytań. Kto diluje marychę wśród naszych polityków? Który z nich kupuje najwięcej? Czy to jest dobry towar?
Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że zakupiona marihuana służy tylko i wyłącznie wyrobieniu sobie poglądu na temat szkodliwości (lub nieszkodliwości) jej działania. Niektórzy deklarują, że sprawdzali to w czasie studiów, ale to odległe czasy, więc może lepiej pamięć odświeżyć. Popularne stwierdzenie, że polityka wciąga jak narkotyk, nabiera teraz zupełnie innego znaczenia.