Komu partię, komu…?

Najnowsza wyliczanka zaczyna się od słów: raz, dwa, trzy, nową partię założysz…ty! Samo założenie, to praktycznie żaden problem. Statut, parę podpisów, rejestracja w sądzie i mamy partię. Swoją partię. Wybór prezesa, to już czysta formalność. Nasza partia, nasz prezes.

Potem najważniejsze są sondaże. Jak przekroczymy 5% to jest szansa, że suweren będzie bulił na utrzymanie naszej partii. Potem już tylko walka, żeby te 5% jak najdłużej utrzymać.

Jak jest mniej niż 5%, to trzeba poszukać koalicjantów. Najlepiej z poparciem zbliżonym do naszego, bo w kupie nie tylko raźniej ale i procentowo więcej. Tak samo jak z wódką. Im większy procent, tym partia/koalicja mocniejsza.

Ważna też jest nazwa ugrupowania. Z tym, biorąc pod uwagę, że każdy polityk może założyć własną partię, już niedługo może być problem. Nazwa musi być atrakcyjna dla wyborcy. Te najbardziej atrakcyjne są już dawno zajęte, a zarezerwować wcześniej nic się nie da.

Dlatego, żeby suwerenowi się to wszystko nie po…mieszało, proponujemy każdej nowo powstałej partii nadawać kolejny numery:1,2,3,4 itd. Ma to jeszcze ten dodatkowy „+” (a plusy w naszym życiu, jak wiadomo, są najważniejsze), że będzie od razu wiadomo, jaka partia jest starsza. Co w sumie nic nie zmienia, ale zawsze jest jakiś porządek. Poza tym, poszczególne partie będą się jakoś różniły. Przynajmniej numerami.

To też Ci się powinno spodobać...