BALLADA SOCJOLOGICZNA (cz.2)

No i ruszam w stronę samotności. Rozgościłem się w klasie turystycznej Airbusa. Pomiędzy dwiema kobietami. Ta przy oknie atrakcyjna. I podekscytowana. A jeszcze nie lecimy! Przedłużonymi powiekami wyciera szybkę drobnego okienka, by po chwili przenieść spojrzenie na mnie. W jej oczach dostrzegam podniecenie. Widokiem z okienka, a nie mną, zapewne. Od współpasażera oczekuje aprobaty. Spełniłam oczekiwanie. Zachęcająco pokiwałem głową. W tej samej chwili, nie wiem dlaczego, ale przypomniała mi się anegdota: siedzi blondi przy oknie w samolocie
i zaczyna radośnie piszczeć: ojej!!! faktycznie, ludzie wyglądają jak małe mróweczki! Pasażer siedzący obok, jak dziś ja, odpowiada spokojnie: madame, to są… mrówki. Jeszcze nie wystartowaliśmy!

Przymknąłem powieki i wskoczyłem do własnego wnętrza na przelotowe przysposobienia do życia z dala od ludzkości. Dziesięć tysięcy metrów poniżej pozostał dom, bliscy, pies i pozostali przyjaciele…od jutra będę nucił stary hicior: „sam ze sobą na sam, najlepiej się mam”…
Ciekawe, że o dziełach literackich nieczęsto piszą przyjaciele autorów, a dokładnie za życia autorów. Z właściwością i zakresem przyjaźni bywa różnie, ale im większe dzieło, tym mniej przyjaciół zabiera głos. Za głos trudno brać przyjacielskie poklepywania po ramieniu.. Milczenie pozwala na uniknięcie krytyki, czy też piania peanów. No cóż, na szali pojawia się miara przyjaźni. Relacji, którą można stracić. Słowo opinii bywa przyjaźni gilotyną. A z drugiej strony, jakże można przy tej okazji zabłysnąć!
Stare porzekadło powiada, że przyjaciół poznaje się w biedzie. Ja ironizuję nieco twierdząc, że przyjaciół poznaje się… po wyjściu z biedy. Im dalej od biedy, tym więcej przyjaciół. I lepiej ich przyjaźni nie wystawiać na próbę… nawet na tradycyjne, wspólne pożarcie beczki soli. Medycy i dietetycy odradzają, bowiem taka dawka soli zabije. Zabije przyjaźni znamiona, bo zabije kandydatów na przyjaciół…

Podobało mi się okazywanie przyjaźni przez Edwarda Stachurę. I nie chodzi tylko o rozdawanie pieniędzy biedniejszym kolegom po piórze. Autor „Siekierezady” podrzucał do redakcji pism literackich, gazet i wydawnictw wiersze przyjaciół, nie szczędził ciepłych słów, co możemy przeczytać w korespondencji Steda z ówczesnymi młodymi adeptami pióra. Moje pierwsze publikacje zawdzięczam olsztyńskiemu pisarzowi, Władysławowi Katarzyńskiemu. Nie zapomnę chwili czystej radości, gdy wręczył mi egzemplarz Radaru z moim debiutem poetyckim.

Wkrótce lądujemy. To dobry moment na przeskok z historii do teraźniejszości. Od dylematów do powiedzenia sobie: pieprzę wątpliwości i zanotuję garść refleksji
o książce nie tylko naukowca, pisarza, lecz także człowieka i przyjaciela.
Jutro zaczynam eksplorowanie „pretekstów i kontekstów” przy akompaniamencie szumu oceanu i gwaru podzwrotnikowej dżungli. CDN

Robert Milord Kowalski

To też Ci się powinno spodobać...